Rodzinny przepis na niebo – Martinowie

Tereska, wpatrując się w oblicze swojego, zamkniętego przez kilka lat w zakładzie leczniczym, cierpiącego „Króla”, dostrzegła w nim cierpiącego Zbawiciela. Ludwik Martin zmarł w 1894 r. Groby Zelii i Ludwika znajdują się nieopodal bazyliki w Lisieux. Pomiędzy nimi wznosi się figura ich córki – św. Tereski.

Zelia Guerin i Ludwik Martin przed zawarciem małżeństwa myśleli o pójściu do klasztoru. Po ślubie, z poświęceniem wypełniali obowiązki rodzicielskie. Mieli dziewięcioro dzieci. Do historii przeszli jako rodzice „największej świętej czasów nowożytnych” – św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Dziś, jako Słudzy Boży, sami są kandydatami na ołtarze.

Drobna, licząca zaledwie 154 cm wzrostu, Zelia nie miała szczęśliwego dzieciństwa. Wychowywała się w rodzinie żandarma – w atmosferze rygoru, przymusu i skrupulatności oraz kulcie takich wartości jak: praca, zapobiegliwość, uczciwość i umiar.

Matka – choć bardzo pobożna – była dla niej ogromnie surowa. Zelia niemal na każdym kroku słyszała słowa: „To grzech!”. Nic dziwnego, że po latach stwierdziła: „Moje dzieciństwo i młodość były smutne jak żałobny całun”. Od dzieciństwa wdrażana była do ciężkiej pracy i już w młodości zasłynęła jako doskonała koronczarka. W jej sercu zrodziło się wówczas pragnienie życia zakonnego. Po rozmowie z przełożoną Sióstr Miłosierdzia zrezygnowała z tych planów. „Mój Boże, skoro nie jestem godna być Twoją oblubienicą (…), stanę się małżonką, aby wypełnić Twoją świętą wolę. Tak więc proszę, daj mi wiele dzieci i spraw, aby wszystkie były Tobie poświęcone” – stwierdziła.

Pan Bóg spełnił wkrótce jej prośbę, stawiając na jej drodze Ludwika Martina – człowieka o „szlachetnej fizjonomii” i „pełnym godności zachowaniu”. Ludwik – syn kapitana wojsk francuskich – był osiem lat starszy od Zelii. Pochodził z rodziny „chrześcijan głębokiej wiary”. Cenił dobrą lekturę, ciszę i samotność. Miał „instynkt artysty”, umiał pięknie rysować i malować, miłował porządek. Jako młodzieniec próbował wstąpić do zakonu. Nie przyjęty, wybrał zawód zegarmistrza.

Największe szczęście

Zelia i Ludwik wzięli ślub 13 lipca 1858 r. Ona miała 27 lat, on – 35. Małżonkowie początkowo postanowili żyć jak brat z siostrą, rezygnując z tego pomysłu dopiero po dziesięciu miesiącach, na skutek rozsądnych porad pewnego kapłana. Wkrótce w ich życiu pojawiły się dzieci – ich „największe szczęście”. Jako pierwsza przyszła na świat Maria Luiza (1860). Potem kolejno: Maria Paulina (1861), Maria Leonia (1863), Maria Helena (1864), Maria Józef Ludwik (1866), Maria Józef Jan Baptysta (1867), Maria Celina (1869), Maria Melania Teresa (1870) i – jako ostatnia – Maria Franciszka Teresa (1873), czyli słynna św. Tereska.

Między dziećmi a pracą

Przez okres niemowlęctwa i karmienia piersią dziećmi Martinów zajmowały się zazwyczaj służące-mamki. Zelia zatrudniała je z konieczności – musiała pracować i nie miała pokarmu. Nie była z tego powodu zbyt szczęśliwa i – jak sama wyznawała – jeśli mogłaby, chętnie zrezygnowałaby z ich usług.

Mimo pomocy służby, małżonkowie mieli pełne ręce roboty. „Jest coraz słodsza, ale bardzo mnie zajmuje, jest ciągle przy mnie i utrudnia mi pracę” – mówiła o najmłodszej córce Teresce Zelia Martin, dodając, że musi nadrabiać później „skradziony” przez córkę czas. „Wieczorami pracuję nad moją koronką aż do dziesiątej, a wstaję o piątej. Muszę też wstawać raz lub dwa razy w nocy do maleńkiej. Jednak im więcej mam do zrobienia, tym lepiej się czuję” – zwierzała się szwagierce. Wiele czasu Zelia poświęcała też pozostałym córkom, a zwłaszcza nieco wolniej rozwijającej się, upartej i sprawiającej problemy wychowawcze Leonce.

Ludwik Martin – choć także intensywnie pracował – również znajdował czas dla dzieci. Ukochany tatuś czytał im, bawił się z nimi i spacerował, modlił się z nimi i rozmawiał. Jeździł z córkami na ryby, a w czasie wakacji zabierał najstarsze do Paryża lub nad morze.

Bez przymusu

Martinowie uważnie obserwowali rozwój swoich pociech. Potrafili stanowczo zareagować kiedy uważali, że dzieje się im krzywda, np. Terenia została odebrana z pensji, kiedy na skutek rozłąki z rodzicami – ciągle bolała ją głowa. Nie wahali się także popierać ich samodzielnych i przemyślanych decyzji – np. pragnienia wstąpienia do zakonu wyrażonego przez 14-letnią Tereskę.

Choć Zelia, z uwagi na doświadczenia z dzieciństwa, była zdecydowaną przeciwniczką stosowania jakiegokolwiek przymusu, nie znaczy to, że Martinowie nie nakładali na swe córki przeróżnych obowiązków. Zelia – tak jak jej matka – była dość surowa dla dzieci, karała je głównie za upór i kapryśność, ale umiała szybko im przebaczać, jeśli te okazały skruchę za niewłaściwe postępowanie. Pragnęła nauczyć córki samozaparcia, szczodrobliwości, rozwijając ich zalety, a piętnując wady. Dziewczynki musiały szanować swoje zabawki, dobrze się uczyć, wdrażać do samodzielnego podejmowania decyzji. Od starszych wymagano, by pomagały rodzicom opiekując się młodszymi latoroślami. Rodzice dbali też o to, by córki mogły rozwijać wrodzone zdolności, chwalili je za sukcesy i wspierali.

Bóg w rodzinie

Bóg od początku odgrywał najważniejszą rolę w życiu małżonków Martin. Kochali Go ponad wszystko, ufali Jego Opatrzności i zawsze zgadzali się z Jego świętą wolą. Swoją głęboką wiarą dawali wspaniały przykład dzieciom, dbali o ich rozwój duchowy i starali się przekazać im oparty na wierze system wartości.

Codziennie przed figurą Matki Bożej modlili się za nie do Boga, aniołów i dusz czyśćcowych. Żyli skromnie, chętnie pomagając biednym i cierpiącym. Ich codzienna praca rozpoczynała się Mszą św. o godz. 5.30. Często przyjmowali Komunię św. Ludwik co jakiś czas odbywał ćwiczenia duchowe u trapistów w Mortagne – i wyprawiał się z dziećmi na pielgrzymki do kościoła MB Zwycięskiej w Paryżu, do Seez, Chartres, Lourdes. Zelia, będąc franciszkańską tercjarką, często nawiedzała klasztor klarysek w Alençon.

Małżonkowie cieszyli się widząc swoje dzieci zatopione w modlitwie i pobożnie uczestniczące we Mszy św., a także nabożeństwach kościelnych.

Na kolanach u „Króla”

Po śmierci Zelii (zmarła na nowotwór piersi w 1877 r., w wieku 45 lat, po 12 latach choroby, w czasie której nadal kierowała domem, pracowała i urodziła pięcioro dzieci) trud wychowania musiał podjąć sam Ludwik. „Każdego popołudnia szłam na przechadzkę z tatusiem: wspólnie nawiedzaliśmy Najświętszy Sakrament, wstępując codziennie do innego kościoła” – wspominała w „Dziejach duszy” św. Tereska z Lisieux. W czasie tych spacerów „tato lubił dawać mi pieniądze na jałmużnę, abym zanosiła je spotykanym ubogim”. Obserwując swojego „Króla” podczas kościelnych nabożeństw Tereska pisała: „Bywało, że oczy jego napełniały się łzami, które na próżno usiłował powstrzymać; dusza jego z takim upodobaniem zatapiała się w prawdach wiecznych, że zdawało się, jakoby już nie był na ziemi”. W innym miejscu wspominała spędzane z ojcem wieczory: „Ach! Jakże słodko było po grze w warcaby usiąść razem z Celiną na kolanach taty… Śpiewał swoim pięknym głosem pieśni napełniające duszę głębokimi myślami… lub kołysząc nas delikatnie, recytował wiersze pełne prawd wiecznych… Potem podnosiliśmy się do wspólnej modlitwy, podczas której królewna była tuż przy swoim Królu, przyglądając się mu, by zobaczyć jak modlą się Święci… Wreszcie przychodziłyśmy wszystkie po kolei, według wieku powiedzieć tatusiowi dobranoc i otrzymać od niego pocałunek (…)”.

W atmosferze miłości

Święte życie małżonków zaowocowało powołaniami. Pięć córek Martinów wybrało życie zakonne. Pozostałe dzieci – Helena, Ludwik, Jan i Melania – zmarły w wieku dziecięcym.

Dziewczęta bardzo kochały swoich zacnych rodziców. Ciężko przeżywały chorobę nowotworową i śmierć matki oraz poważne zaburzenia psychiczne ojca, spowodowane udarem mózgu, paraliżem i depresją. Tereska, wpatrując się w oblicze swojego, zamkniętego przez kilka lat w zakładzie leczniczym, cierpiącego „Króla”, dostrzegła w nim cierpiącego Zbawiciela. Ludwik Martin zmarł w 1894 r. Groby Zelii i Ludwika znajdują się nieopodal bazyliki w Lisieux. Pomiędzy nimi wznosi się figura ich córki – św. Tereski. Na cokole wyryte zostały jej słowa: „Dobry Bóg podarował mi ojca i matkę, godnych raczej nieba niż ziemi”.

Henryk Bejda

Źródło, 27 maja 2007

Poleć znajomym
  • gplus
  • pinterest