Próbowałeś kiedyś łatać łaty? Może to dziwne pytanie, bo kto jeszcze się bawi w reperowanie czegoś, co i tak jest już strzępem. Mam na myśli takie kawałki materiału, które mają dziury, a które zszywa się jeszcze z innymi kawałkami, żeby sklecić jakąś całość. A może to brzmi jak pomysł na modę, no bo w końcu dzisiaj, jeśli chodzi o styl ubierania się, to w sumie wszystko jest dozwolone… A tak naprawdę to ja żadnej nowej mody nie wymyślam.
Jest taki Projektant, który nie robi nic innego, jak tylko łata te łaty i kleci z nich taki materiał, który choć jednokolorowy, to wydaje się być tkany z jednego kawałka. I to jest Jego swoista moda, która trwa od wieków i nigdy nie będzie przestarzała. Tylko nie wszystkim podoba się ten styl… To Pan, który nicią swojego miłosierdzia łata nasze osobiste dziury i zszywa nas między sobą, gdy raz po raz rwą się więzy, które nas łączą.
Co ja mogę?
Przypomnij sobie te chwile w twoim życiu, gdy, jak często mówimy, czułeś się jak „ściera”. To o tym właśnie mowa! Te „dziury”, które nosisz w sobie, sprawiają, że materiał się pruje i sam wiesz, że odrywasz się od innych. Wiesz także, że człowiek nie może żyć w oderwaniu od innych. To jest właśnie podwójna „logika” grzechu ludzkiego. Przewinienie nie tylko powoduje wewnętrzny podział, ale też łamie więzy zewnętrzne, ponieważ niszczy wolność człowieka. Paradoksalnie, to możliwość grzeszenia jest najbardziej jaskrawym wyrazem tego najcenniejszego daru, który Pan Bóg ofiarował człowiekowi. Jednocześnie to samo przeciwstawienie się woli Bożej wprowadza nas automatycznie w stan niewoli. Pewnie dla wielu z nas tutaj otwiera się nowe „tło”, na którym toczy się życie ludzkie… Czym tak naprawdę jest wola Boża, jak ją poznać, jak ją pełnić? Ona jest na pewno przede wszystkim kwestią wiary. Wiary w Tego, który jasno nam powiedział, że „pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni” (1 Tm 2,4). Więc pytanie, które należy sobie postawić w codzienności naszego życia, brzmi: Co ja konkretnie mogę uczynić, lub: Jak to uczynić, aby dopomóc dziełu zbawczemu? Nasze wybory i decyzje jako ostateczny cel powinny mieć zawsze zbawienie.
Jednak w życiu nie jest tak łatwo zawsze postępować słusznie. Nie sposób nie myśleć w tym kontekście o Ojcu miłosiernym i jego marnotrawnym synu. Więc jak to działa? Najpierw marnotrawstwo na całego, później egoistyczne poszukiwanie sposobu na zaspokojenie swoich potrzeb. Im więcej egoizmu, tym szybciej zostajesz sam. A samotność jest miejscem na refleksję. Wtedy w końcu zaczynasz wchodzić w głąb siebie i swego serca. Zaczynasz rozumieć, że tak naprawdę żyjesz oderwany od Ojca, i dlatego nie znajdujesz już sensu w niczym. Wracasz. Twoje poniżenie nie pozwala ci patrzeć Ojcu w twarz. Jesteś tą „ścierą”, tą łatą, która zostanie zacerowana, po czym zszyta z innymi. „Miłość ci wszystko wybaczy”, miłosierdzie ci wszystko odpuści i uratuje cię od zguby. Tak, jak znasz uczucie ekstremalnej słabości, tak znasz na pewno tę ulgę, tę radość, gdy Pan, często przez ręce kogoś, kto żyje obok ciebie, „załata” cię. Wyobraź sobie taką Miłość, która uśmiecha się do ciebie z daleka, nawet gdy Ją zdradziłeś. Wyobraź sobie kogoś, kto reaguje, zanim wypowiesz słowo, taką Miłość, która zamyka ci usta, gdy przychodzisz, aby Ją poprosić o przebaczenie. Wyobraź sobie Tego, kto nic nie mówi, lecz widząc twój trud, po prostu przytula cię, czyli taką Miłość, która chce, abyś natychmiast bez chwili zwłoki utonął w Jej ramionach. Wyobraź sobie tę śmiertelną ranę, która zostaje wyleczona, zanim jeszcze zostanie zadana… Tym wszystkim jest Miłosierdzie.
Postaw na czyny
Ale wiesz, jak to działa także w drugą stronę – dokładnie przeciwnie do grzechu. Jak tylko twoja „dziura” zostanie załatana, automatycznie czujesz się bliżej ludzi, odzyskujesz wiarę w siebie i na nowo patrzysz innym w oczy. I to wszystko dlatego, że Miłość spojrzała ci w oczy i w nich wyczytałeś, że Ona już nie pamięta tego, co tobie nie dawało spokoju.
Jesteś adresatem Miłości miłosiernej, ale jesteś też Jej nośnikiem. Jeśli w swoim życiu doświadczyłeś miłosierdzia, nie możesz już nie być Jej świadkiem – wg słów
św. Faustyny, która zapewnia: „Kto Ciebie raz poznał, ten nic innego kochać nie może”. Dlaczego ta nasza święta Rodaczka mówiła o miłosierdziu Bożym jako o największym przymiocie Boga? Bo to ono podtrzymuje nas co dzień przy życiu. Każdy z nas w swoim życiu dał Panu Bogu wystarczająco dużo powodów do stracenia cierpliwości. A On wciąż zszywa, doszywa… Dlatego s. Faustyna pisze: „Miłosierdzie jest największym przymiotem Boga, wszystko, co mnie otacza, o tym mi mówi” (Dzienniczek, 611). Już samo istnienie świata jest niezbitym dowodem na miłosierdzie Boże. A my? Powinniśmy wszyscy być apostołami miłosierdzia. Wszystkim nam łatwo jest osądzać, potępiać, może nawet często pouczać, jak powinno się żyć. Najpierw warto pomyśleć, że pouczanie nie ma sensu, jeśli życie tego, który poucza, nie jest przykładne. Ale też czasy się zmieniają. Stajemy dziś w sytuacji stopniowego osłabiania się osobowości kolejnych pokoleń, coraz głębszej nieporadności życiowej.
W momencie słabości nie przychodzi nam nawet do głowy, żeby zwrócić się do kogoś, no bo do tego potrzeba pokory, lub lepiej: bo to inni powinni zauważyć i się do nas zbliżyć. Osobiście próbuję wciąż żyć według takiej małej reguły: moim obowiązkiem jest dostrzec i zbliżyć się do potrzebującego człowieka, ale gdy ja sama mam się źle, będę wyciągać rękę, prosząc o pomoc. I to dlatego, że za bardzo przywykliśmy już do przychodzenia „na gotowe” i tym samym odwykliśmy od prawdziwego zaangażowania w swoje życie i otwarcia na życie innych. Dlatego powinniśmy stawiać na czyny, a nie na słowa. I sami, doświadczając miłosierdzia, mamy pokazać innym, że jest takie Źródło, które się nigdy nie wyczerpie.
s. Agata
Rycerz Młodych 3/2011