
Kiedy szukamy klasycznego tekstu opisującego sytuację, w której daliśmy się oszukać, czyli gdy ktoś nas „zwiódł”, niejako automatycznie narzuca się biblijny opis kuszenia pierwszych rodziców. I słusznie, bo jest to klasyczny tekst, który ukazuje pełną dynamikę tej przykrej w skutkach sytuacji.
Księga Rodzaju, zaraz po wnikliwej kontemplacji procesu stworzenia, jaki jest jednocześnie zachwytem nad Bożym dziełem we wszystkich jego szczegółach, stara się odpowiedzieć na trudne pytanie, jak to się stało, że dobry i piękny człowiek, dopiero co ukształtowany przez Boga, dał się skusić przez to, co sprowadziło go na manowce? Okazuje się, że wytłumaczenie tej przedziwnej i dramatycznej prawidłowości nie ogranicza się do interpretacji zawiłości związanych z wolną wolą człowieka, ale że w grę wchodzi coś o wiele bardziej skomplikowanego. Nikt z nas – albo przynajmniej niewielu – z własnej i nieprzymuszonej woli nie wybierze tego, co brzydkie i szkodliwe. A zatem „oszukanie” to długi i czasami skomplikowany proces, który angażuje dwie strony: sprawcę i ofiarę. Przyjrzyjmy się więc temu ciekawemu opowiadaniu.
Kto zawrócił w głowie Ewie?
Jak podaje autor Księgi Rodzaju, zły duch, mieszkaniec zupełnie innego wymiaru, ku zaskoczeniu naiwnych pierwszych ludzi wkradł się do raju i pod postacią węża – zwierzęcia wyjątkowo pozbawionego uczuć, nieudomowionego – nawiązał kontakt z Ewą. Opowieść o wężu niesie wyraźne przesłanie edukacyjne, ukazujące początek procesu przemiany myślenia tego, kto ma zostać uwiedziony i stać się ofiarą. Wcześniej, gdy Bóg umieścił człowieka w rajskim ogrodzie, przekazał mu kilka podstawowych zasad, jakie w tym miejscu miały obowiązywać. Pierwsi rodzice przyjęli je bez dyskusji, jako rzecz oczywistą – przykazania stały się dla nich takim samym darem jak rośliny, zwierzęta i cały piękny świat, który szybko stał się ich domem. Pierwszą więc rzeczą, jaką zwodziciel musiał zrobić, było skruszenie tego fundamentu, opartego na zaufaniu do Boga. Dokonał tego przez subtelną argumentację, mocno pokrętną i kłamliwą, ale w konsekwencji na tyle spójną, że dość łatwo uzyskał to, co chciał: sprawił, że te same reguły, które wcześniej były czymś oczywistym, teraz zaczęły człowiekowi ciążyć. Z drugiej strony zwodziciel sprawił, że opłakane konsekwencje złamania reguł, o których mówił Bóg i przed którymi przestrzegał ludzi, nie wydawały się im wcale tak straszne, jak pierwotnie przedstawiał to Stwórca. Kiedy kusiciel to osiągnął – czyli zmienił sposób widzenia i rozumienia spraw przez kobietę – osiągnął swój cel. Nie biorąc na siebie żadnej odpowiedzialności, rękami Ewy złamał reguły i doprowadził do nieszczęścia.
Jednak opowiadanie o kuszeniu na tym się nie kończy, ma bowiem jeszcze jeden wątek. Aby go dostrzec, trzeba zwrócić uwagę na Adama, nieco biernego w całej tej sytuacji i wyjątkowo bezbronnego. Otóż Adam teoretycznie podlegałby temu samemu procesowi, gdyby nie drobny, ale istotny szczegół, jakim był jego osobisty, intymny i emocjonalny związek z Ewą. Adam kochał swoją partnerkę i niewątpliwie miał do niej wielkie zaufanie. Stąd gdy Ewa podała mu owoc – o którym przecież wiedział, że jest zakazany – uległ natychmiast, właściwie wcale nie kuszony. Decyzję za niego podjęła kobieta, a on – ponieważ kobietę kochał – bez zastanowienia uznał jej sposób myślenia za swój i bez wahania zrobił to, co chwilę wcześniej ona uznała za właściwe. I chociaż w tym przypadku mamy przykład doskonałej i fascynującej ludzkiej miłości, to jednak ostatecznie oboje zostali oszukani. Oboje też musieli ponieść konsekwencje swojej decyzji.
„Kuszenie” to bardzo ciężka praca
Przyglądając się sprawie upadku pierwszych ludzi, warto zdać sobie sprawę, że choć kusiciel niespecjalnie gorącym uczuciem darzył samą Ewę, to w istocie nie chodziło mu wcale o to, żeby to jej sprawić przykrość, ale raczej żeby przez nieposłuszeństwo ludzi przysporzyć „problemu” samemu Bogu – to z Nim zły duch miał swoje porachunki. Dlatego w ogóle wziął się do pracy. Spójrzmy teraz na jego metodologię.
Aby kuszenie przyniosło zamierzone owoce, kuszący musi najpierw stać się kimś, kim w rzeczywistości nie jest – diabeł przeobraził się w węża, a każdy, kto kusi nas do złego, ukazuje się jako ktoś, kto troszczy się o nasze dobro. Kuszony musi mu uwierzyć i zaufać, w przeciwnym razie szybko odkryłby jego przewrotne zamiary i wycofał się. „Przeobrażenie się” kuszącego to zatem pierwszy wysiłek z jego strony.
Następnie musi nieco zamieszać w sposobie widzenia własnej strefy komfortu kuszonego, aby w konsekwencji przestał być zadowolony z tego, co ma, a zapragnął czegoś innego. Ponieważ kuszony w każdej chwili może się wycofać i wtedy praca kusiciela poszłaby na marne, diabeł musi przynaglić go do działania, eliminując – na ile się da – przestrzeń na refleksję. Stąd gdy jesteśmy kuszeni, wydaje nam się, że musimy działać natychmiast, aby szybko otrzymać to, co – według zapewnień kuszącego – ma nam zapewnić poprawę komfortu życia.
Ponieważ w kuszeniu wszystko opiera się na złudzeniu i oszustwie, dlatego kuszący z jednej strony nic nie musi udowadniać, wystarczą same słowa, a z drugiej – może też do woli szastać obietnicami, które w rzeczywistości nie mają pokrycia. Ostatecznie, kiedy już doprowadzi do końca swój zamiar, nie można go z niczego rozliczyć, ponieważ znika. Ofiarą „uwiedzenia” jest ten, kto dał się zwieść, ale ostatecznie – gdy kuszenie odnosi się do sfery duchowej – „ofiarą” jest sam Bóg. Czy właśnie nie z tego powodu Bóg podejmuje wysiłek zbawienia człowieka i świata, bo ludzki grzech jest także „problemem” Boga? Jednak z naszej ludzkiej perspektywy faktem jest też to, że to my, którzy daliśmy się zwieść, musimy zmierzyć się z konsekwencjami kuszenia, któremu ulegliśmy.
Konsekwencje „uwiedzenia”
O ile sam proces kuszenia jest dość intensywny i poniekąd nawet ekscytujący – ze względu na wizję osiągnięcia tego, co nam obiecano, i co do czego jesteśmy przekonani, że jest nam to potrzebne – o tyle czas po kuszeniu jest mocno rozczarowujący i zwykle skutkuje smutkiem. Ten, kto nam tak intensywnie doradzał i wiele przy tym obiecywał, gdzieś zniknął, a my zostaliśmy z bolesną świadomością, że daliśmy się oszukać. A ponieważ czasu cofnąć nie możemy, pozostajemy sam na sam z bolesnymi konsekwencjami naszych wyborów i czynów.
Tak było z Adamem i Ewą: po grzechu pozostali z bolesnym doświadczeniem zła, którego wcześniej nie znali, oraz z perspektywą śmierci. My, w naszym współczesnym świecie, również zmagamy się z trudnymi konsekwencjami błędnych decyzji, które teoretycznie miały nas doprowadzić do wspaniałych owoców. Sytuacja ta odnosi się zarówno do prywatnego wymiaru życia każdego z nas, jak i do wymiaru wspólnotowego i społecznego. Zmagamy się z wielkimi dylematami, czy daliśmy się zwieść propagandzie i tak zwanej oficjalnej narracji, czy być może jesteśmy rekinami sukcesu? Na czym jednak właściwie polega sukces? Przecież jego definicja jest zupełnie inna w świecie biznesu i w klimacie wiary. Prawdę tę starał się wytłumaczyć Chrystus, który nauczając Apostołów, ukazał im obraz panujących, ale wyłącznie po to, aby zaraz powiedzieć: „nie tak będzie między wami!” (por. Mt 20,24–26). W tym kontekście warto spojrzeć na kilka współczesnych dylematów:
– Czy piętnowane przez wielu zaangażowanie Kościoła w politykę, trwanie po jednej stronie barykady jest strategią czy pokusą, której konsekwencją będzie trwała utrata zaufania do Kościoła oraz utrata autorytetu w tak potrzebnej teraz misji pojednania?
– Czy wykreowanie medialnego obrazu „złego obcego” i demonizowanie uchodźców to obrona wiary czy może nieświadome realizowanie modelu politycznego?
– Czy milczenie lub wymuszone i pozorowane działania w kwestii nadużyć władzy duchowej i przemocy w Kościele to próba ochrony jego dobrego imienia (przez nieeskalowanie problemów) czy raczej dobre imię uchroniłyby działania wręcz odwrotne?
– Czy krytykowanie i lekceważenie reformatorskiego głosu papieża jest istotnie obroną Tradycji czy raczej oporem wobec koniecznych zmian i właściwego odczytania znaków czasu?
– Czy lekceważenie laicyzacji i kryzysu w Kościele objawiające się brakiem adekwatnych propozycji i odpowiedzi na problemy ludzi jest mądrą strategią czy raczej słabością i przejawem bezsilności, która kryzys ten jeszcze spotęguje?
Można zadać wiele tego typu pytań. Ważne jest jednak, aby uświadomić sobie, że skutecznym narzędziem, jakie chroni nas przed nieodwracalnym dramatem, do którego pcha nas pokusa, jest wyobraźnia konsekwencji oraz prognozowanie owoców. W konsekwencji podejmowania błędnych decyzji, jakie podpowiadają nam współcześni „kusiciele”, nigdy nie będziemy zwycięzcami, ale zawsze pozostaniemy na poziomie ofiary. Tymczasem ten, kto jest kuszony, jakkolwiek dziwnie by to zabrzmiało, jest w tej komfortowej sytuacji, że w każdej chwili może się wycofać i pójść swoją drogą – do niczego nie jest zobowiązany. Pokusa, choćby najlepiej skonstruowana, jest wyłącznie zaproszeniem do pójścia jej drogą – cała reszta zależy już od samego kuszonego. Nie można więc ulegać magii pozornej i doraźnej korzyści, ale trzeba metodycznie analizować zyski i straty, aby w prezencie tym, którzy przyjdą po nas, nie pozostawić zgliszcz, na których będą musieli wszystko zbudować na nowo.
W tym kontekście widzimy, jak ważna jest modlitwa, którą Jezus polecił nam powtarzać, prosząc Ojca Niebieskiego o mądrość, abyśmy „nie ulegli pokusie”. Wprawdzie prośba Papieża Franciszka, aby w modlitwach Ojcze nasz zrezygnować z archaicznych przekładów, wciąż jeszcze czeka na decyzję Komisji Liturgicznej naszego Episkopatu, ale ufajmy, że gdy to w końcu nastąpi, staniemy się bardziej wyczuleni na ten tak fundamentalny aspekt życia duchowego. Rozpoznanie tego, co jest pokusą, i przeciwstawienie się temu, chroni nas od dramatycznych konsekwencji złych wyborów, które sprawiają – jak to miało miejsce w przypadku rajskich prarodziców – że świat nie jest już rajem, a my straciliśmy przyjaźń Boga w konsekwencji powiedzenia Mu, że wszystko dokoła nas potrafimy sobie lepiej ułożyć.
Jakub Kołacz SJ
Życie Duchowe zima 109/2022
Obraz: Rubensa „Upadek człowieka” 1617