Boskie poczucie humoru

Jeśli chcesz rozbawić Pana Boga, powiedz Mu o swoich planach. Denerwujące słowa. Może i brzmią one pobożnie, ale nieźle zbijają z tropu.

Czy mamy nie myśleć o przyszłości? Nigdy w życiu! Dobrze jest mieć jakąś taktykę „na później”. Gorzej, gdy za bardzo się do niej przywiązujemy i nie dopuszczamy możliwości, by było inaczej. Wtedy zawsze się zdziwimy. W końcu nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego, co nastąpi.
Tak prowadzi Pan Bóg

Wydaje mi się, że można słowa z wprowadzenia rozbudować o kolejny wątek: „Chcesz mieć dobry kabaret? W takim razie zobacz, jak prowadzi cię Pan Bóg”. Nie oznacza to oczywiście, że Bóg robi sobie z człowieka żarty. W tej myśli chodzi raczej o wyjątkową umiejętność Wszechmogącego do „pisania prosto po krzywych liniach naszego życia”.

Boskie poczucie humoru nie polega na opowiadaniu kawałów, które rozbawiają cały świat. Bóg nie jest radosny dlatego, że w Piśmie Świętym zapisano humorystyczne sytuacje, które mimowolnie wyginają kąciki naszych ust i malują na twarzy uśmiech. Bóg jest żartobliwy i wesoły dlatego, że ma dystans do życia i potrafi spojrzeć na napotykane trudności z przymrużeniem oka. Ta umiejętność wynika z faktu, że jest Bogiem, czyli zna wszystko od podszewki. Nic Go nie zaskoczy, więc nie przejmuje Go zanadto, gdy sprawy toczą się nie zawsze tak, jak należy. Wie, że do celu dochodzi się przeważnie o wiele dłuższą i niestandardową drogą, niż ta, którą planowało się na początku. Gdy przejrzymy Pismo Święte, znajdziemy wiele fragmentów, które potwierdzają, że Bóg posługuje się niekonwencjonalnymi metodami. Rekrutacja „wybranych”, proroków czy apostołów, była przezabawna. Nikt inny nie wybrałby takiego zestawu pomocników, tylko Ten, który wie, że jest w stanie nawet w najtrudniejszych sytuacjach „spaść na cztery łapy”. Bóg jest radosnym ryzykantem.

Trafnie ubrał to w słowa św. Paweł: „Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor 12,9). Czy ten cytat nie stanowi najlepszego dowodu na uśmiech Boga nawet w obliczu trudności? Rozważmy kilka biblijnych historii, które szczegółowo pokażą charakter boskiego humoru.

Twarz nowego przymierza

Pierwszą osobą, z którą Bóg zawarł przymierze, był Noe. Jak by nie patrzeć, było to wielkie wyróżnienie. Nikt do tamtej pory nie miał możliwości podjęcia tak bliskiej współpracy z Bogiem. Do takiej misji musiał być wybrany człowiek wyjątkowy. W Księdze Rodzaju czytamy, że kiedy Bóg zaobserwował wielką niegodziwość ludzi na ziemi i pożałował decyzji o ich stworzeniu, a tylko o Noem miał dobre zdanie. Autor natchniony zapisuje: „[Tylko] Noego Pan darzył życzliwością” (Rdz 6,8), bo był to „człowiek prawy, wyróżniał się nieskazitelnością wśród współczesnych sobie ludzi; w przyjaźni z Bogiem żył Noe” ( Rdz 6,9). Opis ten brzmi sielankowo, jednak nie w pełni charakteryzuje Noego. Nie był on idealnym człowiekiem. Skoro miał się stać „twarzą” nowego przymierza, oczekiwało się od niego pełnej odpowiedzialności, by móc na nim polegać.

Niby wszystko na to wskazywało, ale… Noe lubił zaglądać do kieliszka (tradycja biblijna (Rdz 9,20) przypisuje Mu założenie pierwszej winnicy: „był rolnikiem i […] pierwszy zasadził winnicę”). Autor biblijny relacjonuje przypadek, kiedy Noe tak dużo wypił, że nagi leżał w namiocie i nie przykrył swojej nagości nawet wtedy, gdy do namiotu wszedł jego syn, Cham. Później nie pamiętał także tego, co działo się w namiocie. Nie podziękował Semowi i Jafetowi za to, że uratowali jego godność poprzez nałożenie płaszcza. A takie podziękowania by się przydały, ponieważ interwencja synów została przeprowadzona z niezwykłym szacunkiem: by nie widzieć nagości Noego, weszli oni do namiotu tyłem.

Ta sytuacja pokazuje, że Bóg ma naprawdę ciekawe poczucie humoru. Osobę, która nie stroni od alkoholu, wybrał do tego, by wprowadziła nowe zasady moralne. Czy było to sensowne? Czy sam Noe mógł mieć wystarczający autorytet, bojąc się, że gdy będzie zbyt wiele wymagał, to ludzie zaczną go wyzywać od starego alkoholika?

Menadżer Narodu Wybranego

Kolejną ciekawą postacią Starego Testamentu był Abraham. Zdecydowanie nie pasował na „menadżera tworzącego się Narodu Wybranego”. Po pierwsze, był bardzo starym człowiekiem. Patrząc na jego kandydaturę, trzeba by uczciwie powiedzieć: „starych drzew się nie przesadza”. Bóg zdecydował inaczej. Zamiast wybrać gibkiego młodzieniaszka, który zaskakiwałby wszystkich charyzmą, zadecydował, że siedemdziesięciopięcioletni Abraham będzie ojcem wielkiego narodu.

To jeszcze nie koniec nadzwyczajności tej historii. Gdy Abraham miał 99 lat, Bóg obiecał mu bardzo liczne potomstwo. Problem tkwił jednak w tym, że Abraham ze swoją żoną Sarą nie mieli jeszcze ani jednego potomka. Taka obietnica wobec bezpłodnych ludzi mogła jedynie śmieszyć. No i śmieszyła. Autor Księgi Rodzaju pisze o Sarze: „Uśmiechnęła się więc do siebie i pomyślała: «Teraz, gdy przekwitłam, mam doznawać rozkoszy, i mój mąż starzec?»” (Rdz 18,12). Jednak śmiech Sary nie był w tej historii ostatnim uśmiechem. Bóg pozwolił urodzić się Izaakowi dokładnie w zapowiedzianym czasie. Aż by się chciało powiedzieć: „Bóg się śmieje ostatni”.

Z tych pozornie „zabawnych Bożych obietnic” wynika jeden bardzo ważny wniosek: Wszechmogący ma cudowne poczucie humoru. Dosłownie i w przenośni…

Lider Narodu Wybranego

Nieprzeciętnym człowiekiem Starego Przymierza był Mojżesz. To on został wybrany przez Wszechmogącego na lidera, który miał wyprowadzić Naród Wybrany z Egiptu. Bóg objawił mu się w płonącym krzewie. W trakcie tej nadzwyczajnej, prywatnej audiencji, Mojżesz dowiedział się, jak nazywa się Bóg. „Jestem, który Jestem” – usłyszał. Nikt wcześniej nie rozmawiał tak z Bogiem. Został więc wyróżniony.

Czym sobie na to zasłużył? Czy był szczególnie ułożonym człowiekiem? Zdecydowanie nie. W Księdze Wyjścia przeczytamy opis wydarzenia, który mówi o porywczym charakterze Mojżesza. Gdy zobaczył Egipcjanina bijącego Hebrajczyka, rozejrzał się na wszystkie strony i widząc, że pozostanie bezkarny, dokonał samosądu. Na dodatek, by ukryć zbrodnię, zakopał ciało w piasku. Słowem, nie było to działanie w afekcie, tylko zaplanowane wcześniej morderstwo.

Co więcej, Mojżesz odmówił, gdy Bóg potrzebował jego pomocy. A przecież wystarczyłoby, żeby zaprezentował wolę Boga Izraelitom i faraonowi. Jak jeszcze zgodził się powiedzieć o niej pobratymcom, tak wymawiał się, by nie pójść z trudną wieścią do faraona. Co miał na swoje usprawiedliwienie? Własne ograniczenie: Mojżesz się jąkał. Sprzeczając się z Bogiem, powiedział: „Jeśli Izraelici nie chcą mię słuchać, jakże faraon będzie słuchał mnie, któremu mówienie sprawia trudność?” (Wj 6,12).

We współpracy Mojżesza z Bogiem znowu widać boski uśmiech. Do niezwykle ważnego zadania nie został powołany superbohater. Zamiast dobrze wyszkolonego „kierownika spraw Bożych” na czele pozbawionego nadziei tłumu Izraelitów stanął „porywczy jąkała”. Czy nie lepiej byłoby pozbyć się wielu problemów poprzez profesjonalnego przewodnika? Nie. Bóg wie lepiej. On nie chce, by było gładko. Dla Boga prościej wcale nie znaczy lepiej.

Ekipa ewangelizacyjna

W Nowym Testamencie również mamy do czynienia z wieloma „zabawnymi” wyborami Zbawiciela. Gdybyśmy mieli oceniać sprawę „po ludzku”, trzeba by ze smutkiem powiedzieć, że Jezus nie przygotował dobrej ekipy do ewangelizacji. Prawie żaden z apostołów nie nadawał się do pełnienia roli krzewiciela wiary. Większość z nich należała do grupy niewykształconych rybaków, który to zawód nie cieszył się w społeczeństwie dobrą opinią. Nie wypadało, by tacy ludzie zajmowali się rzeczą najważniejszą, czyli kwestią głoszenia Ewangelii. Jezus powinien bardziej się postarać.

W przypadku Mateusza Chrystus już całkowicie przeszedł samego siebie. O ile na rybaków możemy przymknąć oko, tak decyzja, by z celnika zrobić apostoła i ewangelistę, przeszła najśmielsze oczekiwania. Mateusz był urzędnikiem państwowym, który współpracował z okupantem. Nie lubiano go, ponieważ przez Żydów był odbierany jako wróg ojczyzny. Poza tym z racji wykonywanego zawodu miał okazję do tego, by sobie dorobić na czyjejś biedzie. To całkowicie psuło jego reputację. Do tego powszechnie pogardzanego człowieka Jezus powiedział: „Pójdź za Mną!”. A przecież wiedział, kim jest Mateusz, ponieważ powołał go w chwili, gdy ten znajdował się w komorze celnej.

Zapewne zwerbowani dotąd apostołowie mówili, że tak nie wypada. Oczami wyobraźni widzę ironiczny uśmieszek jednego ze słuchaczy Jezusowych nauk, który wymamrotał: Działając w ten sposób, nie będziecie głosić ewangelii, tylko ją ograniczać. Z takimi ludźmi się nie współpracuje… Jezus tymczasem nie bał się tego typu oskarżeń. Wiedział, że opinia to kwestia względna. Potęga ewangelii leży w łamaniu barier, nie zaś w szufladkowaniu ludzi, by przypadkiem nie narazić się na obraźliwe komentarze.

Zresztą Bóg nie tylko zapraszał specyficznych ludzi do tworzenia historii zbawienia, ale wybierał także miejsca niepasujące do koncepcji wszechmocy i cudowności. Czy jakikolwiek Bóg zgodziłby się na to, by Jego syn urodził się w stajni między zwierzętami? Czy chciałby, by jako dziecko uciekał przed krwiożerczym władcą do Egiptu? Czy Bóg-Człowiek według idealnej koncepcji powinien wychowywać się na peryferiach Cesarstwa Rzymskiego zamiast w centrum Imperium Rzymskiego, na dworze cezara? Moglibyśmy zadać setki takich pytań. W nich wszystkich widać uśmiechniętą twarz Boga, który mówi, że jest potężny, czyli taki, który nie angażuje się w tendencyjne rozwiązania.

ks. Piotr Śliżewski
Głos Ojca Pio [112/4/2018]

Poleć znajomym
  • gplus
  • pinterest